wtorek, 31 stycznia 2017

Natalia

Bursztyn był samotny.
Marzył, by mieć kogoś, na kogo widok mógłby merdać ogonem.

Smętnie dreptał po łące, czasem od niechcenia prychając na dmuchawce.
Przez chwilę zdawało mu się, że gdzieś za żółtymi kępami nawłoci poruszyło się coś rudego.
Rudego!
Od kiedy przyszedł na świat, nie widział jeszcze nic w tym kolorze, oprócz swoich łap i ogona, który od czasu do czasu usiłował dogonić.
Jego biszkoptowe rodzeństwo często wmawiało mu, że prawdopodobnie jest jedynym stworzeniem o tak obrzydliwym kolorze.
Czy więc naprawdę ujrzał coś rudego?
A może to tylko wiatr poruszał przekwitającymi, rudziejącymi koniczynami?

Jedno niesforne nasionko dmuchawca usiadło na psim nosie.
Bursztyn kichnął tak głośno, że z rąk nadchodzącej dziewczyny wypadł kosz pełen słoneczników.

Czarne oczy spotkały się z oczami zielonymi.
Długo trwała cisza, przerywana brzęczeniem pszczół w słonecznikach.
Nieme pytanie przebiegło pomiędzy nimi, napełniając psie serce nieznaną dotąd nadzieją.

Wraz z odpowiedzią przyszła nieopisana radość.
Po chwili, na spokojnej dotąd łące kłębiła się szczęśliwa plątanina czterech łap, dwóch rąk, dwóch nóg, jednego ogona i duuuuużej ilości rudości.

Długo musiałam czekać, aż nowi przyjaciele wyciszą się na tyle, żebym mogła utrwalić ich pierwsze wspólne chwile na fotografiach.

I oto oni:
Natalia i Bursztyn.





PS. Udziergać lalę nie było tak trudno.
Ale procesu szycia ubranek wolę nie pamiętać...

3 komentarze: