Dziś gdy je ubrałam przypomniało mi się, że nie zaistniały nigdy na moim skromnym blożeczku,
a przecież to chyba najulubieńsze ze wszystkich kolczyków, jakie kiedykolwiek zrękodzielczyłam...
...i wersja różana...
To jedne z tych kolczyków, w przypadku których zrobienie drugiego do pary graniczyło z cudem...;)
O ile dobrze pamiętam, powstawały przy jakiejś wysokiej gorączce, i chyba bez nie niej nie porwałabym się już ponownie na dokonanie czegoś takiego...;)
Przepiękne te kolczyki!! Pierwsze są w moich ulubionych kolorach :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe i aż szkoda że nie noszę ! Pozdrawiam Ewa
OdpowiedzUsuńAle niesamowicie oryginalne! :-)
OdpowiedzUsuńmARTo, podziel się z nami nowymi myślami!!!
OdpowiedzUsuńAleż one śliczne!
OdpowiedzUsuń