Pędząc do pracy w zeszłym tygodniu, omiotłam w biegu wzrokiem wystawę osiedlowego second-handu, i wtedy spotkałam się spojrzeniem z NIM...:
Nie rozumiałam co robi żywa koala w sklepie z ciuchami, ale nie miało to większego znaczenia...
Skoro już się tam zaplątała, trzeba ją było czem prędzej wydobyć!
Niestety - gdy jestem w drodze do pracy, sklep jest j e s z c z e zamknięty, gdy z niej wracam, jest dla odmiany j u ż zamknięty...
Sytuacja była więc beznadziejna.
Mogłam oczywiście pomyśleć o urlopie na żądanie, ale nie mam pewności czy dyrekcja ze zrozumieniem potraktowałaby pilną konieczność uratowania koali ze stosu ciuchów...
Następnego dnia z drżeniem spojrzałam w okno wystawy - uffff, siedział, wbity w kąt - bidulek.
Poradziłam mu, by wytrzymał tam do piątku, kiedy to wcześniej kończę pracę.
*
W piątek gnam co sił na umówione miejsce.....
Patrzę w jego kącik...
NIE MA! :(
Zamiast niego jakaś jaskrawa pluszowa maszkarka...
Wpadam do sklepu z rozwianym włosem i obłędem w oczach...
szukam
szperam
wypatruję
...
JEST!
Wydobyłam go delikatnie z kosza z zabawkami do którego został brutalnie wrzucony, odparłam uprzejmie atak starszej klientki, która zobaczywszy koalę w moich ramionach zapragnęła nagle mieć taką samą i jęła nagabywać mnie w celu przekonania mnie do odstąpienia prawa własności...
Załatwiłam sprawy prawno-finansowe konieczne do przejęcia opieki, z oburzeniem odrzuciłam propozcję umieszczenia koali w foliowym worku
(mARTa: no wie pani? przecież nie włożę koali do reklamówki!!?
sprzedawczyni: aha, chyba że tak, to przepraszam...)
;o)
Dziś koalek jest ze mną, bez uszczerbku fizycznego zniósł wszystkie konieczne zabiegi higieniczne związane z długą podróżą do Polski i kiepskimi warunkami pobytu.
Zadomowił się i oswoił.
A w ogóle, to jestem zdrowa, naprawdę...;o)
***
Skoro już i tak odsłaniam dziś moją koalową słabość, to może jeszcze kilka dowodów na mego bzika...;)
Ten koal
był do zdobycia na allegro, bez opcji "kup teraz".
A że ja się na licytacjach nijak nie znam, więc aukcja się skończyła zanim udało mi się jakoś ogarnąć i zdecydować na podjęcie kroków koniecznych do nabycia koali.
Gdy zobaczyłam napis "aukcja zakończona" wpadłam w panikę i w ciągu kilku sekund nawiązałam kontakt ze sprzedawcą, tłumacząc, że ja MUSZĘ...
Szczęśliwie - spotkałam się ze zrozumieniem i bardzo prędko placakowy koal znalazł się w moim domu.
***
To nie koniec ;o)
W tym tygodniu niechcący wpadłam na koalę łagodzącą zranienia...:
W pakiecie z innymi zwierzami:
***
A już jakiś czas temu natrafiłam na rewelacyjny zeszyt
(zbliżenie)
Ale nie znalazłam dotychczas godnego dlań zastosowania.
***
"Każdy ma jakiegoś bzika"
...wmawiano mi w dzieciństwie.
Ja od paru lat mam bzika koalowego, i dobrze mi z tym :D
Powstały już nawet przymiotniki, czasowniki i inne części mowy związane z koalami...
W przedszkolu powszechnie jest używane pojęcie "kolor koalowy", a moja współpracowniczka utworzyła urzekający zwrot: "przykoalić się do kogoś" :)
Do tego dochodzą niepolicznalne ilości koal, koalek i koalątek kredkowych, pisakowych, pastelowych, farbkowych, plastelinowych czy choćby... śniegowych...
(Autorka dzieła - lat 6)
...którymi obdarowują mnie Dzieciaki...
Może kiedyś poświęcę im osobny wpis :)
A na dziś już skończę...
Koaluję Was serdecznie!
mARTa
PS. Ową koalową czapę poczyniłam parę lat temu, kiedy jeszcze o wszechobecnych w tym sezonie "misiowych" nakryciach głowy nikt nawet nie śnił...
Trochę się nawet bałam wychodzić w niej na ulicę, tak żywe i spontaniczne budziła reakcje...
Ale nie pamiętam też, by kiedykolwiek tak wielu przechodniów uśmiechało się do mnie jak w owym czasie :o)
Chyba nie tylko ja lubię koalki :o)
Świetnie napisany post:)a co do koali to będę teraz bacznie wypatrywać:)i pozwolisz,że wydziergam podobną czapę dla Synusia,bo piękna jest:)
OdpowiedzUsuńJak to mawia mój tata - każdy ma swojego bzika :-)
OdpowiedzUsuńZdrowych i wesołych Świąt Wielkiej Nocy. Smacznego jaja i miłego rzucania się śnieżkami w lany poniedziałek :-)
Martusia - jesteś szalona :D Radosnych i koalowych Świąt Tobie życzę!!! Buziaki :)
OdpowiedzUsuńJaka fajna historia, na szczęście wszystko dobrze się skończyło :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie
I.
Znam z autopsji takie historie...emocje w zenicie, kołatanie serca i jeeeeeeeeest. Czytałam z zapartym tchem
OdpowiedzUsuńi dobrze, że się udało, bo zwroty akcji niesamowite. Kupiłam kiedyś za 2 zł malutką łasiczkę w podobnym miejscu. Siostrzenica ją zaadoptowała.Pozdrawiam ciepło - Justo
P.S. Nie umiem dobrze komentować na blogach, gdzie trzeba wybierać z takiej listy :-(